szukam...:

środa, 30 listopada 2011

Brukiew -z czym to się je?

Dobra, przyznaję się bez bicia, że jeszcze całkiem niedawno nie wiedziałam jak wygląda brukiew! Wstyd? Może trochę ;) Jednak grunt, że zaległości nadrobiłam i powiedzmy, że już poniekąd 'obyłam się' z tym nowym-starym warzywem.
A przygoda z brukwią zaczęła się od niewinnej skrzyneczki tego rzepowatego warzywa, którą dostałam w prezencie. Zacierając ręce przed brukwiowym wyzwaniem -najpierw trochę się obczytałam o tym, z czym to się w ogóle je.

I w ramach informacji dla tych, dla których stara brukiew to cudak owiany tajemnicą: warzywo to dawniej uznawało się za tradycję i podstawę polskiej kuchni. Często nazywano 'warzywem biedoty' i zapewne dzięki temu iż 'zimy się nie lęka' -wiele osób zdołało dzięki niej przetrwać zimę.
Dziś brukiew wróciła do łask. Chętnie sięgają po nią poszukiwacze tradycyjnych smaków, jak i osoby na diecie. Tych drugich zapewne zachęca fakt, iż warzywko jest sycące i niskokaloryczne. Ponadto, ma sporo zastosowań w medycynie:  jest pomocna w chorobach skóry, wzmacnia włosy, działa moczopędnie, a zawarte w brukwi glukozynolaty przeciwdziałają czynnikom rakotwórczym. Brzmi ciekawie, prawda?



Ja z mojej brukwi przygotowałam sycącą zupę (której niestety nie zdążyłam sfotografować) i surówkę, która ostatecznie przekonała mnie do tego warzywa. Oto ona:




SURÓWKA Z BRUKWI

1 średni korzeń brukwi
duże jabłko (najlepiej kwaśne)
2-3 łyżki tartego chrzanu
jogurt naturalny
pół szklanki rodzynek
sól, pieprz i odrobina cukru do smaku
(ewentualnie nać selera)

Brukiew obieramy ze skóry i ścieramy na drobnej tarce. Jabłko również ścieramy drobno. Łączymy ze sobą wszystkie składniki, doprawiamy do smaku i gotowe.


niedziela, 27 listopada 2011

Ekspresowy chlebek otrębowy.

Zapach chleba ma w sobie jakąś magię.
I człowiek jakby łagodnieje.
 I jakby w sekundę, choć na sekundę przechodziły wszelkie nerwy -bo pachnie świeży chleb.
Lubię takie proste 'zatrzymywacze czasu' :)


Zrobiłam ostatnio ekspresowy chlebek z otrębów -i choć daleko mu do tradycyjnego chleba -pachnie równie pięknie. Smakuje inaczej -ale smakuje, i to bardzo! Robiłam go już drugi raz i na pewno zrobię i trzeci, i czwarty...:)
Zalety: zdrowy-otrębowy, chrupie w nim słonecznik, wilgotny, dobrze się kroi (mimo, że lekko się kruszy) i robi się bardzo bardzo szybko. Polecam!



CHLEB OTRĘBOWY
/ekspresowy -proporcje na 1 korytko/

150gotrębów pszennych
150g otrębów żytnich
3 łyżki płatków owsianych
3-4 łyżki mąki kukurydzianej
łyżeczka soli
pół łyżeczki ziół prowansalskich
25g drożdży
4 łyżki oliwy
1 jajko
płaska łyżeczka cukru
1 1\2 szklanki mleka






Drożdże rozpuszczamy w pół szklanki letniego mleka, dodajemy cukier. Dosypujemy otręby, mąkę, płatki, sól i zioła. Dodajemy roztrzepane jajko, oliwę i mleko. Jeśli ciasto będzie bardzo suche -możemy dolać jeszcze odrobinę mleka.
Całość przekładamy do korytka i odstawiamy w ciepłe miejsce na około pół godziny.
Kiedy chleb trochę wyrośnie wstawiamy korytko do nagrzanego do 180 stopni piekarnika.
Pierwsze 10 minut pieczemy chleb z termoobiegiem, kolejne 20 -już normalnie, bez termoobiegu.
Odstawiamy chlebek w chłodne miejsce, by wystygł -wtedy lepiej się kroi. Smacznego!


poniedziałek, 14 listopada 2011

Klopsiki drobiowe. I o humorach listopada.

Dziś, a zresztą już nawet wczoraj -listopad pokazał swoje ciemniejsze oblicze.
Zrobił się ciężki, tak jak jego mgła, jak kłęby dymu z komina, jak liście, które już uleżały się na ziemi.
I wtedy człowiekowi też robi się jakoś ciężko, bo myśli przybierają bure kolory.
W takie dni, kiedy jesień i słońce drą ze sobą koty; w takie dni, kiedy niebo się burmuszy -trzeba zrobić cokolwiek, by nie dać się tej ospałej atmosferze.
I nawet jeśli ciężko szukać urokliwych szczegółów w zamglonym listopadzie -postanowiłam przez najbliższe dni to właśnie robić.
Będę szukać.
Będę fotografować perełki listopada, będę wykorzystywać jego długie wieczory.
Może w końcu sam listopad się uśmiechnie? :)

A Wy jakie macie metody na przegonienie listopadowych chmur?


W moich przepisach dziś coś wytrawnego. Kiedyś, całkiem przypadkowo oglądając na TVN Style 'Rewolucję na talerzu', przykuł moją uwagę przepis na oryginalne klopsiki drobiowe.
Klopsiki są przede wszystkim...chude. Tak je chyba nawet scharakteryzowały same pomysłodawczynie. Ich oryginalny smak zaklucza się w dodatku limonki i imbiru. Nie są smażone, jak tradycyjne klopsy mielone, a gotowane na parze, dlatego też w środku są wilgotne.  Mi bardzo przypadły do gustu i polecam wszystkich, którzy lubią eksperymenty i nowe ciekawe smaki.
Może takie danie to też dobra alternatywa dla ponurych dni? :)





KLOPSIKI DROBIOWE
/z limonką i imbirem/

pojedyncza pierś z kurczaka*
skórka otarta z limonki
sok z połowy limonki
1 białko
mały ząbek czosnku
ok. centymetra startego korzenia imbiru
szczypta natki pietruszki
sól i pieprz do smaku





Pierś z kurczaka kroimy na kawałki (by później łatwiej było zmielić mięso). Dodajemy sok i skórkę z limonki, czosnek przeciśnięty przez praskę (lub drobno posiekany), starty korzeń imbiru. Rozdrabniamy mięso w blenderze. Dodajemy białko, doprawiamy solą i pieprzem i dosypujemy natkę pietruszki.
Z powstałej masy formujemy okrągłe klopsiki i gotujemy je na parze przez kilka minut (ja gotowałam przez niecałe 10 minut, formowałam niewielkie kuleczki).
Klopsiki przygotowuje się naprawdę szybko :)

*pierś z kurczaka możemy zastąpić jakimkolwiek mięsem drobiowym rozdrobnionym na kawałki


sobota, 12 listopada 2011

Z przymrużeniem oka: rogaliki marchewkowe.

Czasem dobrze jest brać codzienność z przymrużeniem oka.
A czasem -nawet tak trzeba :)

Chodzi dziś za mną pewna piosenka, którą zamiast dłuższej notatki chętnie się z Wami dzielę.
Jakoś mnie zawsze pozytywnie nastraja.


A z przepisów -proponuję dziś rogaliki z dodatkiem marchewki. Jeśli ktos liczył na tradycyjne, makowe Rogale Marcińskie -to może właśnie ich wersja z małym przymrużeniem oka :)
Już kilka razu spotkałam się z taką ich wersją na różnych blogach; najpierw mnie zadziwiły, a potem bardzo zaciekawiły. Rzecz jasna -reakcja domowników na kolejny wypiek z warzywem w tle pozostawała pod znakiem zapytania. Ale ostatecznie byłam miło zaskoczona, bo marchewkowe cudaki miały lepsze wzięcie niż tradycyjne drożdżowe. A oto i przepis:





ROGALIKI MARCHEWKOWE
/ok 30 sztuk -średniej wielkości/

200g startej drobno marchewki
220g masła
3 szklanki mąki
2-3 łyżki cukru pudru
cukier waniliowy
gęsta marmolada na nadzienie
(podobno najlepiej morelowa, u mnie powidła śliwkowe)






Z podanych składników wyrabiamy ciasto. W przepisach widziałam różne techniki -ja masełko lekko rozpuściłam i połączyłam z mąką, cukrami i marchewką.
Ciasto dzielimy na trzy części, rozwałkowujemy na kształt koła i wycinamy trójkąty. Przy podstawie naszego trójkąta nakładamy marmoladę i zwijamy ku wierzchołkowi. Brzegi delikatnie podwijamy w taki sposób, by wyszedł nam zgrabny rogalik.


wtorek, 8 listopada 2011

Sernik dyniowy. I o tym, co nieznane.

Jak to dziwnie jest, jak przewrotnie -kiedy najpierw woła się do losu, by przyniósł zmiany, a potem  przed każdą zmianą chowa się w najciemniejszy kąt. Dziwnie, kiedy narzeka się na brak nowości, a potem kurczowo trzyma tego, co stare i 'od zawsze'.
To strach przed nieznanym?
Z jednej strony taki trochę ekscytujący, a z drugiej potrafi sparaliżować. Z jednej strony kusi, a z drugiej otępia i każe uciekać...
A podobno zmiany zawsze niosą coś dobrego. A podobno zmiany są potrzebne. I podobno każdy trochę się boi nowości. Bo boimy się tego, czego nie znamy.
A ile już razy okazało się, że warto było przełamać strach i opory?


W mojej kuchni ciągle dynia. I ciągle jesiennie.
Ale wreszcie dojrzałam do tego, co od dawna chodziło mi po głowie: sernik z dynią.
Nie pamiętam, co ostatnio sprawiło mi taką frajdę jak ten właśnie serniczek. Przepis, na którym się opierałam znalazłam u Komarki -i chwała jej za to -bo pomogła mi znaleźć kolejny z moich 'smaków idealnych'.
Co mogę powiedzieć: sernik jak dla mnie jest pyszny. Korzenny, ale nie ciężki, tylko kremowy i delikatny. Wygląda dość oryginalnie i smakuje najoryginalniej na świecie ;)
Fakt -męska część domowników ze strachem w oczach smakowała kolejnego dyniowego eksperymentu (czyżby wspomniany strach przed nieznanym? ;)). Ale podobnie jak ja -z miłym zaskoczeniem zasmakowała w tym nietypowym serniczku. Polecam wszystkim szukających niebanalnych smaków!


SERNIK Z DYNIĄ
/tortownica 22 cm/

Na spód:
200 g pokruszonych herbatników pełnoziarnistych
15 g cukru
płaska łyżeczka kakao
1/3 łyżeczki cynamonu, imbiru i mielonych goździków
szczypta gałki muszkatołowej
60 g stopionego masła

Na masę serową:
145 g jasnego cukru brązowego
1/2 łyżeczki cynamonu
1/4 łyżeczki mielonego imbiru
1/8 łyżeczki mielonych goździków
1/8 łyżeczki gałki muszkatołowej
szczypta soli
450 g kremowego serka (u mnie twaróg trzykrotnie mielony)
3 jajka
1 cukier waniliowy
1 szklanka musu dyniowego

Na polewę:
1 szklanka kwaśnej śmietany
1 łyżeczka cukru waniliowego
2 łyżki cukru pudru




Pokruszone ciastka mieszamy z cukrem i przyprawami, dodajemy roztopiony tłuszcz i mieszamy wszystko razem. Powstałą masą wylepiamy dno tortownicy. Schładzamy w lodówce, a w tym czasie przygotowujemy masę serową. Mieszamy ze sobą cukier, sól i przyprawy i dodajemy do twarogu. Ucieramy twaróg z cukrem, w trakcie powoli wbijamy jajka. Gdy składniki się połączą -dodajemy mus dyniowy i cukier waniliowy. Powstałą masę wylewamy na schłodzony spód z ciastek i całość pieczemy przez około 30 minut w 180 stopniach. Na dolnej półce piekarnika stawiany naczynie z gorącą wodą, która będzie nawilżać powietrze.
Po tych upływie 30 minut zmniejszamy temperaturę w piecu do około 165 stopni i pieczemy kolejne 10-20 minut. W tym czasie przygotowujemy sos waniliowy: śmietanę łączymy z cukrami i rozsmarowujemy na wierzchu sernika. Całość zapiekamy jeszcze około 10 minut, aż polewa się zetnie.
Sernik studzimy w tortownicy, a potem chłodzimy w lodówce przez kilka godzin.
Smacznego! :)



poniedziałek, 7 listopada 2011

Domowo. Może kompotu?

Domowa atmosfera. Czyli jaka?
Dla każdego znaczy to coś innego. Bo dla jednych, to obecność kogoś, kto czeka. Dla innych, to zapachy z kuchni, przytulne ściany, ukochane kąty.
Dla mnie na domową atmosferę składają się miliony drobnych szczególików -i takich związanych z przeszłością i tradycjami, i takich naszych rodzinnych osobliwości.
Ale jedną z takich bardzo bardzo domowych rzeczy jest dla mnie kompot. I choć do obiadu coraz rzadziej się go u nas podaje -to pierwsze skojarzenie jest właśnie takie mocno 'domowe'.

Ponieważ ostatnio zaraziłam się jakiś dyniowym wirusem i mam małego bzika na punkcie tego optymistyczno-pomarańczowego warzywa. Dziś dziele się przepisem na kompot dyniowy. Taki tradycyjny, bo dostałam zamówienie na 'normalny kompot bez cynamonowych udziwnień'.
Składniki podaję mało konkretnie -bo ciągle czegoś dodawałam i dosmakowywałam.



KOMPOT Z DYNI

pół mniejszej dyni
5-6 łyżek cukru
10 goździków
4 łyżki octu

Dynię obieramy, kroimy w kostkę. Wrzucamy do garnka i zalewamy wodą. Dodajemy cukier i goździki, a kiedy zacznie się gotować -ocet.
Gotujemy ok 10-15 minut (tak, by kostki się całkiem nie rozpadły). I oczywiście doprawiamy octem i cukrem według indywidualnych upodobań i smaków. To wszystko :)


piątek, 4 listopada 2011

Gruszki, imbir, goździki. Jesienne muffiny.

Jesień już zdominowała poranki -są szare i mgliste. Zdominowała wieczory, bo są coraz dłuższe i chłodniejsze. W ciągu dnia też jej pełno -w opadających liściach, w awaryjnych rękawiczkach w kieszeni kurtki, w szarym dymie z kominów i optymistycznie żółtych akcentach na drzewach.
Zdominowała nas! A ja z uśmiechem na ustach poddaje się jej nastrojom i robię prawdziwie jesienne muffinki.
Przepis jest efektem mojego jesiennego natchnienia. Te eksperymentalne muffinki zasmakowały mi tak bardzo, że od razu szybko spisałam wszystie proporcje na kartce i teraz dzielę się z Wami.
Aby je króko opisać, powiem, że są: zdrowe -bo z mąką razową, otrębami, płatkami owsianymi; jesienne -bo z jesienną gruszką, i takie jakieś klimatyczne -z tymi goździkami i imbirem... Spróbujcie :)







MUFFINY GRUSZKOWE
/z imbirem i goździkami/

4 czubate łyżki mąki razowe
4 łyżki mąki pełnoziarnistej ( u mnie orkiszowa)
3 łyżki płatków owsianych
2-3 łyżki brązowego cukru
pół łyżeczki sody
2 łyżki otrębów
jogurt naturalny
2 łyżki oliwy
2 białka + 1 żółtko
półłyżeczki cynamonu
płaska łyżeczka imbiru
duża szczypta gałki muszkatałowej
pół łyżeczki mielonych goździków
3 małe /2 średnie gruszki




Płatki owsiane mieszamy z jogurtem i odstawiamy, by trochę zmiękły. W tym czasie obieramy gruszki kroimy w drobnąkosteczkęlub małe plasterki.
W jednej misce mieszamy suche składniki: mąki z cukrem, sodą, otrębami i przyprawami, w drugiej: jogurt z płatkami owsianymi, żółtko i białka, oliwę. Łączymy ze sobą zawartość obu misek (ciasto będzie dość gęste) i dodajemy gruszki, mieszamy i przekładamy do foremek.
Muffinki pieczemy w 180 stopniach, niecałe pół godzinki.
*z podanych składników wychodzi średnio 10 mniejszych muffinek




środa, 2 listopada 2011

Takie-jakby-bounty i mleczna mgła.

Gdybym była dzieckiem, pewnie wierzyłabym, że ktoś dziś w niebie rozlał mleko.
Bo za oknem jest biało od mgły.
Czasem tak mi trochę żal; żal tej dziecięcej wyobraźni. Takiej naiwnej, takiej nie znającej granic. Żal mi troszkę, jak sobie pomyślę, że kiedyś, dzięki tej wyobraźni wszystko było możliwe...
A dziś? Dziś, niech ta mgła z mleka przypomni mi, że wyobraźnia nie musi mieć granic. Ani wyobraźnia, ani marzenia...


A z kącika moich kulinarnych pomysłów odkurzam dziś zdjęcia kokosowego ciasta, które piekłam już jakiś czas temu. Według mnie to ciasto, to 'takie-jakby-bounty'. Znalazłam je na blogu Dorotuś, odrobinkę zmieniłam proporcje.
Ciasto jest bardzo dobre: biszkopt kakaowy i wilgotny, masa kokosowa smakuje niebiańsko, a polewa z czekolady dopełnia całości tak, że jeśli chodzi o zestawienie smaków: nic dodać, nic ująć :)


CIASTO KOKOSOWO-CZEKOLADOWE
/takie-jakby-bounty/

Biszkopt: 
5 jajek
1 niepełna szklanka mąki pszennej 
pół szklanki cukru 
2 łyżki kakao 
łyżeczka proszku do pieczenia


Masa kokosowa: 
3 szklanki mleka
1/2 szklanki cukru 
20 dag masła 
30 dag wiórek kokosowych 
cukier waniliowy


Polewa:
tabliczka mlecznej czekolady
tabliczka gorzkiej czekolady
12,5 dag margaryny

Białka ubijamy na pianę, dodajemy cukier i żółtka. Na koniec dodajemy mąkę z proszkiem do pieczenia i kakao. Mieszamy delikatnie i przelewamy na wysmarowaną tłuszczem i wyłożoną papierem do pieczenia blachę (u Dorotuś blaszka miała wymiary 20 na 35cm, ja zaryzykowałam ciut niższy biszkopt i piekłam go na standardowej, trochę większej blasze. Ciasto było niższe, ale zrobiłam więcej masy kokosowej.) Pieczemy biszkopt w temperaturze 170 - 180 stopni przez około 30 minut. Ostudzony lekko nasączamy wodą lub zimną, słabą kawą. 
Mleko gotujemy z cukrem i cukrem waniliowym. Dodajemy wiórki kokosowe i gotujemy wszystko razem aż do zgęstnienia masy (około 20 minut). Do gorącej masy dodajemy masło, i mieszamy całość do jego rozpuszczenia. Ostudzoną masę kokosową wykładamy na biszkopt.
Czekolady i margarynę rozpuszczamy razem w kąpieli wodnej. Mieszamy do uzyskania gładkiej, jednolitej polewy. Rozsmarowujemy na masie kokosowej.
Ciasto chłodzimy w lodówce przez kilka godzin.
To wszystko -smacznego! :)