Mam nadzieję, że święta minęły Wam w ciepłej, magicznej atmosferze -mimo, że bez śniegu.
Jednymz owoców mojego przedświątecznego zamieszanai jest ten oto sezamowiec. Przepis znalazłam u Liski i bardzo zachęciło mnie połączenie sezamu, kokosu i chałwy.
Pozostał tylko jeden problem -mimo zamiłowania do kulinarnej estetyki -moje przekładańce zawsze pozostawiają wiele do życzenia... O tu na przykład pomyliłam warstwy i zapomniałam przesmarować kruche ciasto dżemem. Nie wiem czy właśnie przez to, czy przez moją 'rękę' do tego typu ciast -sezamowiec trochę się rozwarstwiał. Ale mimo jego kruchości -był bardzo smaczny. Myślę, że jeszcze wrócę do tego przepisu -z nadzieją, że tym razem wyjdzie, jak powinno :)
A poniżej przepis, cytując za Liską:
SEZAMOWIEC
/blasza 25 x 35cm/
Ciasto kruche:
3 szklanki mąki pszennej
1/4 szklanki cukru pudru
250 g masła/margaryny
5 żółtek
2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżki kwaśnej śmietany
Masa kokosowa:
2/3 szklanki cukru
200 g wiórków kokosowych
5 białek
Masa chałwowa:
1/2 szklanki cukru
150 g chałwy
125 g miękkiego masła
+1 słoiczek kwaśnego dżemu, np. z czarnej porzeczki
Składniki na kruche ciasto szybko zagniatamy. Dzieli ma dwie częsci, formujemy kule i chłodzimy w lodówce przez 30 minut. W tym czasie przesmażamy skłądniki masy sezamowej. Z lodówki wyciągamy jedną część ciasta, rozwałkowujemy i wylepiamy nią blaszkę. Na wierzchu rozsmarowujemy ciepłą masę sezamową. Całość pieczmy w 180 stopniach przez około 20 minut. Jeśli sezam będzie się przypiekał zbyt mocno -przykrywamy papierem. Po upieczeniu studzimy.
Nestępnie rozwałkowujemy drugą część ciasta, wylepiamy nim blaszkę, smarujemy dżemem. Z białek ubijamy pianę, stopniowo dodajemy cukier, na koniec wiórki kokosowe. Kokosową pianę rozsmarowujemy na cieście z dżemem i pieczemy tak jak poprzedni spód. Studzimy.
Chałwę na krem rozdrabniamy widelcem. Ucieramy masło z cukrem, dodajemy chałwę i mieszamy do uzyskania jednolitej masy.
Ostudzone kruche spody przekładamy kremem chałwowym: na dole sód z sezamem, na to krem, na wierzchu ciasto z dżemem i kokosem. Całość odstawiamy w chłodne miejsce, najlepiej na noc, by warstwy zmiękły i można było łatwo kroić. Powodzenia! :)
'simply' -bo sztuką jest szukanie wyjątkowości w tym, co najprostsze, 'mad' - ponieważ małej nutki szaleństwa w życiu życzę każdemu. 'coconut' -bo... bo lubię kokosy!
szukam...:
środa, 28 grudnia 2011
niedziela, 18 grudnia 2011
Na piernikowym spodzie -sernik z limonką.
Święta zbliżają się coraz szybszym krokiem.
Tyle mówi się o tym, by nie były tylko zamieszaniem pełnym maniakalnego sprzątania i wariackich zakupów.
Więc jak na czas refleksji przestało -myślę. Myślę i rozmyślam.
I nie będę się dziś bardziej rozpisywać. Załączam słowa i utwór, który ostatnio ciągle gdzieś we mnie gra.
Wieczny dylemat, Perfect
Gdy porażką kończy się dzień
sam ze sobą targuję się
czy być dobrym czy złym
czy być nikim czy kimś
o kim zdanie najlepsze się ma
czy na palce się wspiąć
czy na końcu mam siąść
brać co dają czy walczyć i paść
Prowadź mnie gwiazdo ma
w najdalszą dal
ten wielki cyrk zrozumieć daj
pomóż bym głupich dni
zbyt wiele znał
i odjeść mi nie było żal
sam ze sobą targuję się
czy być dobrym czy złym
czy być nikim czy kimś
o kim zdanie najlepsze się ma
czy na palce się wspiąć
czy na końcu mam siąść
brać co dają czy walczyć i paść
Prowadź mnie gwiazdo ma
w najdalszą dal
ten wielki cyrk zrozumieć daj
pomóż bym głupich dni
zbyt wiele znał
i odjeść mi nie było żal
Ponieważ pogoda zdecydowanie nie nastraja świątecznie, upiekłam coś, co właśnie bardzo pasuje mi na ten czas. Sernik z limonką na piernikowym spodzie. Dlaczego właśnie tak? Już tłumaczę :)
Otóż: piernikowy spód, to rzecz jasna, akcent świąteczny. Limonka -to dla mnie smak i aromat dodający energii, orzeźwiający. A tego chyba mi trzeba w te szare i pochmurne, i tak jeszcze mało gwiazdkowe dni.
Sernik nie jest bardzo słodki. Jest leciutko kwaskowy, leciutko korzenny. Jest delikatny i kremowy, ale też dość zbity, dlatego wygodnie się go kroi. A oto i przepis:
SERNIK Z LIMONKĄ
NA PIERNIKOWYM SPODZIE
/tortownica 23cm/
na spód:
200g herbatników lub biszkoptów
100g masła
płaska łyżeczka kardamonupłaska łyżeczka przyprawy piernikowej
płaska łyżka cukru pudru
płaska łyżeczka kakao
masa serowa:
500g serka (lub mielonego twarogu)
szklanka cukru pudru
sok z dwóch limonek
skórka otarta z dwóch limonek
3 żółtka
3 biała ubite na pianę
sos:
100ml jogurtu naturalnego (lub śmietany)
łyżka miodu
pół łyżeczki mielonego kardamonu
Z podanych składników na spód wyrabiamy masę: pokruszone biszkopty mieszamy z kardamonem, przyprawą piernikową, cukrem i roztopionym tłuszczem. Masą wylepiamy dno tortownicy i ścianki do połowy wysokości. Formę schładzamy w lodówce.
Ser ucieramy z cukrem, dodajemy żółtka, sok i skórkę z limonki i na koniec pianę z białek. Po dodaniu piany -mieszamy delikatnie. Całość przekładamy na biszkoptowy spód tortownicy i pieczemy przez około 40 minut w 180 stopniach (ja ustawiłam na dnie piekarnika naczynie z wodą, by sernik był delikatniejszy).
Po 40 minutach wyciągamy sernik z piekarnika i przesmarowujemy wierzch sosem: jogurt naturalny wymieszany z miodem i kardamonem. Pieczemy kolejne 10-15 minut, do zrumienienia.
Kiedy sernik całkiem wystygnie -dekorujemy czekoladą, cynamonem lub gałką muszkatołową.
Najlepiej smakuje schłodzony :)
środa, 14 grudnia 2011
Ciasteczka imbirowo-cytrynowe. Czyli nic na siłę!
Oficjalnie zaczynam pisać pracę magisterską.
Cóż...
W efekcie tego jakże absorbującego przedsięwzięcia -wysprzątałam łazienki, zamiotłam z góry na dół cały dom, urządziłam sobie popołudnie SPA z całą paletą różnych maseczek, upiekłam chleb, po raz setny obejrzałam na podglądzie Dirty Dancing, odwiedziłam przyjaciółkę i wymyśliłam te oto ciasteczka, na które przepis zamieszczam poniżej.
Owocny dzień, mówiąc krótko!
Początkowo wyrzuty sumienia zaczęły mnie nie zjadać, a wręcz pożerać!
Ale -po pierwsze, wychodzę z założenia, że nie ma sensu robić niczego na siłę. Czekam więc na wenę i przypływ motywacji. Musze mieć swój moment! ;) A po drugie -ciasteczka wyszły bardzo dobre: kruche, z lekkim posmakiem cytryny i imbiru. Takie do popołudniowej herbatki.
Zamieszczam przepis na te spontaniczne imbirki, zamykam laptopa i idę... szukać natchnienia do pisania pracy ;)
CIASTECZKA IMBIROWO-CYTRYNOWE
/ok 30 sztuk/
80g masła
1 żółtko
2 łyżki śmietany
niecałe pół szklanki cukru
100g mąki pszennej
100g mąki kukurydzianej
czubata łyżka mączki ziemniaczanej
1/3 łyżeczki sody
pół łyżeczki proszku do pieczenia
łyżeczka imbiru
łyżeczka startej skórki z cytryny
szczypta soli
i szczypta kurkumy -dla koloru
Wszystkie składniki łączymy ze sobą, zagniatamy. Nabieramy łyżeczką ciasto, formujemy niewielkie kuleczki, układamy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia i spłaszczamy je delikatnie widelcem.
Pieczemy ok 13 minut w 180 stopniach, studzimy na kratce i gotowe! :)
Cóż...
W efekcie tego jakże absorbującego przedsięwzięcia -wysprzątałam łazienki, zamiotłam z góry na dół cały dom, urządziłam sobie popołudnie SPA z całą paletą różnych maseczek, upiekłam chleb, po raz setny obejrzałam na podglądzie Dirty Dancing, odwiedziłam przyjaciółkę i wymyśliłam te oto ciasteczka, na które przepis zamieszczam poniżej.
Owocny dzień, mówiąc krótko!
Początkowo wyrzuty sumienia zaczęły mnie nie zjadać, a wręcz pożerać!
Ale -po pierwsze, wychodzę z założenia, że nie ma sensu robić niczego na siłę. Czekam więc na wenę i przypływ motywacji. Musze mieć swój moment! ;) A po drugie -ciasteczka wyszły bardzo dobre: kruche, z lekkim posmakiem cytryny i imbiru. Takie do popołudniowej herbatki.
Zamieszczam przepis na te spontaniczne imbirki, zamykam laptopa i idę... szukać natchnienia do pisania pracy ;)
CIASTECZKA IMBIROWO-CYTRYNOWE
/ok 30 sztuk/
80g masła
1 żółtko
2 łyżki śmietany
niecałe pół szklanki cukru
100g mąki pszennej
100g mąki kukurydzianej
czubata łyżka mączki ziemniaczanej
1/3 łyżeczki sody
pół łyżeczki proszku do pieczenia
łyżeczka imbiru
łyżeczka startej skórki z cytryny
szczypta soli
i szczypta kurkumy -dla koloru
Wszystkie składniki łączymy ze sobą, zagniatamy. Nabieramy łyżeczką ciasto, formujemy niewielkie kuleczki, układamy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia i spłaszczamy je delikatnie widelcem.
Pieczemy ok 13 minut w 180 stopniach, studzimy na kratce i gotowe! :)
wtorek, 13 grudnia 2011
O wyjątkowych piernikach, które budzą ducha Świąt.
Określenie 'dom z duszą' dla niektórych brzmi dziś co najmniej śmiesznie. I kiedy mówi się o stole kuchennym -sercu domu, czy też o domu pachnącym chlebem, pieczonym ciastem -można spodziewać się wybuchu śmiechu lub spojrzenia pod tytułem: 'Z jakiej planety jesteś, dziwny stworku?'
Myślę, że to określenie nie jest śmieszne. Tylko coraz bardziej obce, niestety.
Tempo życia jest coraz szybsze. Pośpiech i stres przewartościowują nasze życie. I często, zatrzymanie się choćby na chwile jest dużym ryzykiem, że wypadnie się z tego szalonego rytmu... i co dalej?
Mimo wszystko -chyba nikt nie zaprzeczy, że przed Świętami, w zabieganiu pełnym przygotowań dusza domu się budzi. I nawet jeśli na co dzień, przez cały rok śpi snem kamiennym -przed Świętami jest... inaczej.
Ostatnio marudzę, że nie czuję Świąt tak jak kiedyś, że brakuje mi tej niepowtarzalnej atmosfery, że z wiekiem wszystko gdzieś ulatuje... Jeśli chorujecie na ten sam brak świątecznego ducha -mam na to receptę: pierniczki :)
Wczoraj od rana, mama, jak co roku o tej porze, walczyła z piernikami. A ja, w asyście, jak mała dziewczynka układałam orzeszki. Nie ma szans, by w takiej sytuacji nie udzielił się świąteczny nastrój! Ale gdyby tego było mało -tych bardziej opornych na świąteczne klimaty zachęcam do akcji: dekorowanie pierników.
Cóż... po 4 godzinach malowania śnieżynek, buziek, serduszek -czułam że rośnie mi garb, że ręce trzęsą mi się coraz bardziej, i że przydałyby mi się naprawdę grube okulary. Ale kiedy wstałam od stołu, ogarnęłam wzrokiem trzy stosy najbardziej niepowtarzalnych pierników świata -poczułam dziką satysfakcję! I pewnie wyglądałam jak dzieciak pękający z dumy i radości -ale cel został osiągnięty: święta poczułam każdą najmniejszą komórką :)
Pewnie wiele osób piernikowe akcje ma już za sobą, ale dla tych, którzy do dzieła się dopiero zbierają zamieszczam nasz rodzinny przepis na pierniki. Wychodzą pyszne -mięciutkie, korzenne -takie, jakie powinny być. Ciasto najlepiej zarobić dzień wcześniej, by poleżało przez noc i zgęstniało (gwarantuję, że warto się trochę wysilić i cierpliwie dać mu poleżeć :)).
PIERNIKI
1kg mąki
1 kostka margaryny
6 jajek
0,5kg cukru (można zmniejszyć ilość)
2 duże łyżki kakao
1 mały proszek do pieczenia
1 cukier wanilinowy
1 łyżeczka amoniaku
1 słoik sztucznego miodu (200g)
przyprawa do pierników
szklanka zaparzonej kawy
W dużym garnku karmelizujemy szklankę cukru. Kiedy się rozpuści dolewamy szklankę zaparzonej kawy. Na chwile przykrywamy garnek pokrywką i pozwalamy się uspokoić naszej karmelowo-kawowej substancji. Delikatnie mieszamy płyn, by ewentualne grudki cukru się rozpuściły. Dodajemy kostkę margaryny, miód i resztę cukru. Całość podgrzewamy, zestawiamy z ognia przed zagotowaniem.
W osobnej misce mieszamy mąkę, proszek do pieczenia, cukier wanilinowy, amoniak, przyprawę piernikową i kakao. Do tych składników wlewamy gorący płyn i całość mieszamy energicznie (można pomóc sobie mikserem lecz później zaleca się drewnianą łyżkę). Kiedy masa nieco wystygnie dodajemy jajka.
Tak przygotowane ciast odstawiamy, by zgęstniało. Najlepiej zarobić je sobie na wieczór, by spokojnie poleżało przez noc.
Na drugi dzień -na bieżąco porcjujemy ciasto, rozwałkowujemy i wycinamy pierniczki. I tu uwaga -by robić to w miarę szybko (gdyż ciasto w cieple robi się bardzo delikatne) i nie podsypywać zbyt dużo mąki (by nie wyszły twarde).
Pierniczki pieczemy ok 12-15 minut w 180 stopniach. Gdy ostygną -dekorujemy według własnej fantazji (większość naszych pierniczków jest ozdobiona lukierem z cukru pudru i białka, część polewą z białej czekolady. A czasem, jeszcze przed pieczeniem -układamy na nich orzeszki).
Do dzieła! :)
Myślę, że to określenie nie jest śmieszne. Tylko coraz bardziej obce, niestety.
Tempo życia jest coraz szybsze. Pośpiech i stres przewartościowują nasze życie. I często, zatrzymanie się choćby na chwile jest dużym ryzykiem, że wypadnie się z tego szalonego rytmu... i co dalej?
Mimo wszystko -chyba nikt nie zaprzeczy, że przed Świętami, w zabieganiu pełnym przygotowań dusza domu się budzi. I nawet jeśli na co dzień, przez cały rok śpi snem kamiennym -przed Świętami jest... inaczej.
Ostatnio marudzę, że nie czuję Świąt tak jak kiedyś, że brakuje mi tej niepowtarzalnej atmosfery, że z wiekiem wszystko gdzieś ulatuje... Jeśli chorujecie na ten sam brak świątecznego ducha -mam na to receptę: pierniczki :)
Wczoraj od rana, mama, jak co roku o tej porze, walczyła z piernikami. A ja, w asyście, jak mała dziewczynka układałam orzeszki. Nie ma szans, by w takiej sytuacji nie udzielił się świąteczny nastrój! Ale gdyby tego było mało -tych bardziej opornych na świąteczne klimaty zachęcam do akcji: dekorowanie pierników.
Cóż... po 4 godzinach malowania śnieżynek, buziek, serduszek -czułam że rośnie mi garb, że ręce trzęsą mi się coraz bardziej, i że przydałyby mi się naprawdę grube okulary. Ale kiedy wstałam od stołu, ogarnęłam wzrokiem trzy stosy najbardziej niepowtarzalnych pierników świata -poczułam dziką satysfakcję! I pewnie wyglądałam jak dzieciak pękający z dumy i radości -ale cel został osiągnięty: święta poczułam każdą najmniejszą komórką :)
Pewnie wiele osób piernikowe akcje ma już za sobą, ale dla tych, którzy do dzieła się dopiero zbierają zamieszczam nasz rodzinny przepis na pierniki. Wychodzą pyszne -mięciutkie, korzenne -takie, jakie powinny być. Ciasto najlepiej zarobić dzień wcześniej, by poleżało przez noc i zgęstniało (gwarantuję, że warto się trochę wysilić i cierpliwie dać mu poleżeć :)).
PIERNIKI
1kg mąki
1 kostka margaryny
6 jajek
0,5kg cukru (można zmniejszyć ilość)
2 duże łyżki kakao
1 mały proszek do pieczenia
1 cukier wanilinowy
1 łyżeczka amoniaku
1 słoik sztucznego miodu (200g)
przyprawa do pierników
szklanka zaparzonej kawy
W dużym garnku karmelizujemy szklankę cukru. Kiedy się rozpuści dolewamy szklankę zaparzonej kawy. Na chwile przykrywamy garnek pokrywką i pozwalamy się uspokoić naszej karmelowo-kawowej substancji. Delikatnie mieszamy płyn, by ewentualne grudki cukru się rozpuściły. Dodajemy kostkę margaryny, miód i resztę cukru. Całość podgrzewamy, zestawiamy z ognia przed zagotowaniem.
W osobnej misce mieszamy mąkę, proszek do pieczenia, cukier wanilinowy, amoniak, przyprawę piernikową i kakao. Do tych składników wlewamy gorący płyn i całość mieszamy energicznie (można pomóc sobie mikserem lecz później zaleca się drewnianą łyżkę). Kiedy masa nieco wystygnie dodajemy jajka.
Tak przygotowane ciast odstawiamy, by zgęstniało. Najlepiej zarobić je sobie na wieczór, by spokojnie poleżało przez noc.
Na drugi dzień -na bieżąco porcjujemy ciasto, rozwałkowujemy i wycinamy pierniczki. I tu uwaga -by robić to w miarę szybko (gdyż ciasto w cieple robi się bardzo delikatne) i nie podsypywać zbyt dużo mąki (by nie wyszły twarde).
Pierniczki pieczemy ok 12-15 minut w 180 stopniach. Gdy ostygną -dekorujemy według własnej fantazji (większość naszych pierniczków jest ozdobiona lukierem z cukru pudru i białka, część polewą z białej czekolady. A czasem, jeszcze przed pieczeniem -układamy na nich orzeszki).
Do dzieła! :)
niedziela, 11 grudnia 2011
Metoda prób i błędów. Muffiny kawowe.
Ile błędów trzeba popełnić, żeby się udało?
Albo raczej ile błędów można popełnić, by nie było ich za dużo?
Ile trzeba cierpliwości, by zbyt szybko się nie zniechęcić?
I jak dobrze wyciągać wnioski z błędów, by nie tkwić w błędnym kole?
Czasem chciałoby się prosić los o prosty i konkretny wzór na życie.
Nie walczyć, nie szarpać się z życiem, nie błądzić.
Ale tak naprawdę jest coś takiego w ludzkiej naturze, że wiatr wiejący prosto w oczy czasem dobrze nam robi. Bo nawet jeśli przez chwilę jest ciężko i próbujemy żyć po omacku, to w końcu ostrość widzenia nam się poprawia. A droga przebyta nawet na oślep -zawsze dokądś prowadzi...
Często kiedy zabieram się za wrzucenie jakiegoś przepisu, w trakcie zbiera mi się na różne: i życiowe, i mniej życiowe, i ciekawe, i nudne -przemyślenia. No ale grunt, że próbuję później przeskoczyć z nich do notki kulinarnej :)
Skoro już o próbach i błędach mowa -przedstawiam Wam moje kawowe muffinki -efekt eksperymentów i owoc cierpliwości. Kombinowałam, mieszałam i robiłam podobne babeczki wiele razy. W końcu wyszły takie, na jakie czekałam! Są lekko kawowe, mają posmak cappuccino. Trochę w nich orzeszków, trochę gorzkiej czekolady. Są miękkie i wilgotne, może odrobinkę gąbczaste -ale bardzo mi smakują.
A ponieważ są modyfikacją moich różnych pomysłów i ponieważ robiłam je metodą prób i błędów -będę Wam wdzięczna za wszelkie sugestie i ulepszenia! :)
MUFFINY KAWOWE
4 łyżki mąki razowej
4 łyżki mąki pełnoziarnistej
3 łyżki płatków owsianych (najlepiej błyskawicznych)
3 łyżki brązowego cukru
2 łyżki cappuccino
pół łyżeczki sody
pół łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżka mielonego lnu (rozrobiona w odrobinie wody)*
1 białko (lekko ubite)
2 łyżki oliwy
pół szklanki chłodnej kawy (zaparzonej z konkretnej łyżki kawy rozpuszczalnej)
pół szklaki mleka
garść posiekanch orzechów arachidowych
pół tabliczki pokrojonej drobno gorzkiej czekolady
*len sprawia, że ciasto jest wilgotniejsze, i bardziej zwarte -ale też nadaje mu lekko gąbczastą konsystencję. Mi to odpowiada -ale jeśli ktoś woli, może zamiast tego dodać dodatkowe jajko.
Suche składniki mieszamy w jednym naczyniu, mokre w drugim. Suchą mieszankę przesypujemy do miski z mokrymi składnikami, mieszamy do uzyskania jednolitej masy. Dodajemy orzechy i czekoladę i napełniamy ciastem formy do muffinek. Pieczemy babeczki w 190 stopniach, około 25 minut.
Z podanych proporcji wychodzi mi 8 dużych lub 10 ciut mniejszych muffinek.
Zachęcam do wypróbowania :)
Skoro już o cierpliwości była mowa -nie mogłam się opanować by nie dorzucić zdjęcia mojego psiaka, który wiernie i cierpliwie towarzyszył mi, kiedy gimnastykowałam się nad muffinkami , żeby złapać dobre ujęcie.
Oto już lekko znudzony Misza:
poniedziałek, 5 grudnia 2011
Muffiny z muesli.
Robienie muffinek jest jedną z rzeczy, która przynosi mi prawdziwą, czystą radość!
Nawet, kiedy w efekcie eksperymentu zamiast puszystej babeczki wychodzi zbity kamień do samoobrony nie zniechęcam się ;)
Dzisiejsze muffinki zrobiłam na bazie przepisu Nigelli. Mówię 'na bazie', bo zmodyfikowałam kilka rzeczy: zmniejszyłam ilość cukru, mąkę zamieniłam na pełnoziarnistą, zamiast granoli dodałam muesli własnej roboty (wcześniej namoczone w mleku) i dosypałam dwie łyżki siemienia lnianego i zmniejszyłam ilość tłuszczu. Babeczki są naprawdę smaczne: mięciutkie, wilgotne i pełne smakowitych bakalii. Jak dla mnie, to wymarzone śniadanko!
MUFFINY Z MUESLI
/wg Nigelli Lawson/
1 1/2 szklanki mąki pełnoziarnistej
1/3 łyżeczki sody
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 szklanki brązowego cukru
220g muesli* (namoczone wcześniej w mleku)
szklanka maślanki
1 duże jajko
1/5 szklanki oliwy
*moje domowe muesli to mieszanka płatków owsianych z rodzynkami, pokrojonymi w kosteczkę suszonymi morelami i bananami, słonecznikiem, fistaszkami i wiórkami kokosowymi
W osobnych naczyniach łączymy suche składniki i mokre. Dodajemy do siebie zawartości obu naczyń, mieszamy i napełniamy formy do muffinek do 2/3 wysokości.
Muffinki pieczemy ok. 25 minut w piekarniku nagrzanym do 200 stopni. Studzimy na kratce.
Nawet, kiedy w efekcie eksperymentu zamiast puszystej babeczki wychodzi zbity kamień do samoobrony nie zniechęcam się ;)
Dzisiejsze muffinki zrobiłam na bazie przepisu Nigelli. Mówię 'na bazie', bo zmodyfikowałam kilka rzeczy: zmniejszyłam ilość cukru, mąkę zamieniłam na pełnoziarnistą, zamiast granoli dodałam muesli własnej roboty (wcześniej namoczone w mleku) i dosypałam dwie łyżki siemienia lnianego i zmniejszyłam ilość tłuszczu. Babeczki są naprawdę smaczne: mięciutkie, wilgotne i pełne smakowitych bakalii. Jak dla mnie, to wymarzone śniadanko!
MUFFINY Z MUESLI
/wg Nigelli Lawson/
1 1/2 szklanki mąki pełnoziarnistej
1/3 łyżeczki sody
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 szklanki brązowego cukru
220g muesli* (namoczone wcześniej w mleku)
szklanka maślanki
1 duże jajko
1/5 szklanki oliwy
*moje domowe muesli to mieszanka płatków owsianych z rodzynkami, pokrojonymi w kosteczkę suszonymi morelami i bananami, słonecznikiem, fistaszkami i wiórkami kokosowymi
W osobnych naczyniach łączymy suche składniki i mokre. Dodajemy do siebie zawartości obu naczyń, mieszamy i napełniamy formy do muffinek do 2/3 wysokości.
Muffinki pieczemy ok. 25 minut w piekarniku nagrzanym do 200 stopni. Studzimy na kratce.
niedziela, 4 grudnia 2011
O muffinach czekoladowych i o tym, że nie warto odkładać niczego na później,
Czasem za głowę się łapię na samą myśl o tym, ile rzeczy przechodzi mi w życiu koło nosa przez to, że odkładam coś na później. I przez to odkładanie i pozwalanie sobie na taką nieuzasadnioną bierność pozbawiam się szansy spotkania z kimś wyjątkowym, zobaczenia czegoś wyjątkowego. Bo trzeba dodać, że jak już się zacznie odkładać coś na później, to często wpada się w błędne koło -i odkłada bez końca.
Spędziłam PRZEmiły i PRZEwesoły weekend w Opolu. I oprócz wspaniałych buziek wspaniałych osób, z którymi mogłam ten czas dzielić -strasznie cieszy mnie fakt, że się najzwyczajniej w świecie 'wybrałam'. Bo to przychodzi mi najtrudniej: 'wybrać się' i nie odkładać niczego na inny termin.
I korzystając z okazji, uroczyście sobie przysięgam uciszać mojego wewnętrznego lenia -kiedy tylko będzie próbował zniechęcać mnie do podobnych pomysłów.
Zahaczając o kulinaria dodać muszę, że drogę do Opola osładzały nam obłędnie czekoladowe muffinki Nigelli. Robiłam je po raz pierwszy i od razu wpisuję je do kanonu 'moich muffinek'. Polecam wszystkim amatorom czekolady!
MUFFINY CZEKOLADOWE
/wg Nigelli Lawson z książki 'The Feast'/
Spędziłam PRZEmiły i PRZEwesoły weekend w Opolu. I oprócz wspaniałych buziek wspaniałych osób, z którymi mogłam ten czas dzielić -strasznie cieszy mnie fakt, że się najzwyczajniej w świecie 'wybrałam'. Bo to przychodzi mi najtrudniej: 'wybrać się' i nie odkładać niczego na inny termin.
I korzystając z okazji, uroczyście sobie przysięgam uciszać mojego wewnętrznego lenia -kiedy tylko będzie próbował zniechęcać mnie do podobnych pomysłów.
Zahaczając o kulinaria dodać muszę, że drogę do Opola osładzały nam obłędnie czekoladowe muffinki Nigelli. Robiłam je po raz pierwszy i od razu wpisuję je do kanonu 'moich muffinek'. Polecam wszystkim amatorom czekolady!
MUFFINY CZEKOLADOWE
/wg Nigelli Lawson z książki 'The Feast'/
250 g mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
½ łyżeczki sody
2 łyżki kakao
175 g cukru pudru
150 g posiekanej czekolady deserowej
250 ml mleka
90 ml oleju
1 duże jajko
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii ( u mnie cukier wanilinowy)
Standardowo -w osobnych miskach łączymy składniki suche i mokre, po czym mieszamy wszystko razem. Napełniamy foremki do muffinek do 2/3 wysokości i pieczemy w 200 stopniach przez około 20 minut.
Dekorujemy dowolnie -można posypać je jeszcze przed pieczeniem odrobiną czekoladowych kawałków, można ozdobić je czekoladową polewą, kiedy wystygną.
Są pyszne! :)
*z podanych składników wychodzi około 12 muffinek
** przepis dodaję do akcji Słodkości Nigelli
I jeszcze opolska uliczka i widok na Odrę.
Tak, bo właśnie ten wyjazd był inspiracją dla tych muffinek :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)